O ożywianiu i horyzoncie poznania w każdym z nas

lip 25, 2023

W dzisiejszych czasach archetyp człowieka współczesnego jawi nam się na wiele różnych sposobów. Jest to niekończąca się paleta barw i narracji, które tworzą kolektywną całość. W tym wszystkim bardzo często może przyjść nam się pogubić, spotykać z niezrozumieniem. Ilość treści, rozwojowych wydarzeń oraz poszerzania perspektyw przynosi zarówno radości, jak i trudy. Niektóre z nich pozostawiają na nas swoje piętno i mogą sprawiać, że czujemy się bezwartościowi. Jednym ze zjawisk, które generują ten stan może być przywiązywanie się do osób, rzeczy i zdarzeń, z którymi się utożsamiamy. W ten sposób oddajemy moc czemuś zewnętrznemu, oddalając się od bycia przy sobie. 

Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji? 

Czy możemy opuścić wymiar, w którym wszystkiemu przypisujemy znaczenie, ściągnąć iluzję i stanąć w swojej prawdzie? 

Zanim przejdziesz dalej wiedz, że ten tekst jest wynikiem moich własnych doświadczeń i obserwacji. Mądrość, która z niego płynie jest subiektywna, jednak mam poczucie, że dotyka nie tylko mnie. 

Mam także świadomość, że miejsce z które się wypowiadam jest uprzywilejowane. Mam prawo głosu, zapewnione poczucie bezpieczeństwa i wybór, co do wszystkich dróg, które wybieram. Mam coś, czego nie miała moja mama, babcia, prababcia, moi Przodkowie. To, co robię doświadczając życia na Ziemi nie było dane doświadczać żadnej Kobiecie w moim Rodzie. 

Pierwszym zjawiskiem, które obserwuję i które przez ostatnie lata poddałam głębokiej wiwisekcji jest iluzja autorytetu. Zanim przejdę dalej chcę wyjaśnić, jak rozumiem iluzję i autorytet osobno, by potem zestawić je ze sobą w przykładzie. Iluzja odnosi się dla mnie do błędnego postrzegania rzeczywistości lub myślenia, które może prowadzić do fałszywych przekonań, projekcji, interpretacji lub oceny. Z kolei autorytet jest powiązany z osobą lub źródłem (nie TYM Źródłem 😉 ), które jest uznawane za wiarygodne w danej dziedzinie. Archetyp autorytetu może wpływać na nasze zachowania, podejmowanie decyzji i sposób myślenia. W dzisiejszych czasach (te słowa swoją drogą kojarzą mi się z współczesnym “za górami, za lasami” 😉 ) wielu z nas poszukuje i ma w sobie głębokie pragnienie doświadczenia “czegoś więcej”. W tych poszukiwaniach dobrze byłoby rozróżnić, co płynie z naszego wnętrza, niczym płomień, a co z deficytu, czyli miejsca braku, które nieświadomie chcemy czymś wypełnić. Kiedy spotykamy się z autorytetem bardzo często przypisujemy mu cechy, których nam brakuje lub których pragniemy. Niestety bardzo często nie na tym się kończy, ponieważ autorytet też człowiek i zdarza się, że nieświadomie wykorzystuje swoje położenie, aby wypełnić swój własny deficyt. Gorzej, jak robi to świadomie. Z miejsca nieświadomego braku spotykają się te energie, które wymagają uzdrowienia. Dlatego tak często mówimy o prawie przyciągania, jednak zapominamy, że to przyciąganie nie zawsze idzie z miejsca, które nas żywi i karmi. 

Kiedy spotyka Cię taka sytuacja dobrze jest oddalić się na chwilę i spojrzeć na to spotkanie jak na szerszy krajobraz. Zobaczyć z daleka siebie i ten autorytet, przyjrzeć się im z pozycji obserwatorki / obserwatora. Co czujesz, kiedy patrzysz na siebie? Jak postrzegasz z boku osobę, która stoi przy Tobie? Jeśli Twój umysł się zagęszcza weź kawałek papieru i coś do rysowania. Intuicyjnie użyj kolorów, bez zastawiania się, rysując ten obraz. W jakich barwach widzisz siebie? Jaki kolor wypełnia tło oraz osobę, przy której jesteś? Czy kolory, których użył*ś są cieplejsze, czy chłodne? A może nie użył*ś żadnych..? Pobądź chwilę z tym obrazem i przyjrzyj się temu, co czujesz. 

Drugim sposobem na rozpoznanie natury danej sytuacji jest wewnętrzne poczucie zadbania o siebie. Czy to mi służy? Czy czuję się w tym żywo i zdrowo? Czy gdzieś po drodze napotykam opór, napięcie? Czy jestem w stanie ten opór umieścić w ciele, a potem poruszyć się intuicyjnie stając się tą częścią ciała, czy może napotykam zamrożenie? 

Co stoi między mną, a tym napięciem? Czy jestem w stanie to dostrzec?

Kiedy ściągniemy tę firankę zobaczymy, że autorytet też człowiek. Przeszedł swoją drogę, potknięcia, a jeśli potrafi przyznać się do błędu i własnej słabości… To tam czuję się bezpiecznie. 

Pamiętaj, że nic nie dzieje się od razu, a postrzeganie wszystkiego z szerszej perspektywy wymaga od nas czasu. Wiem, bo sama potrafiłam zamartwiać się i rozpadać rozmyślając o czymś, co tak naprawdę było już tylko zakurzonym meblem. A mimo to energia w ciele pojawiała się znikąd. To, co raniło mnie najbardziej w tamtym momencie, to już nie sama sytuacja, a ciągłe rozmyślanie o niej…

No właśnie. Co z tymi myślami? 

Umysł jest piękny i niesamowity. Kocham swój umysł i kłaniam się mu za to, że dzięki niemu mogę funkcjonować każdego dnia. Jednak co, kiedy umysł staje się naszym wrogiem, a my kierujemy w niego swoją niezgodę? Wiele lat temu poznałam bioenergoterapeutkę, która opowiadała mi, że najbardziej toksyczną relacją, jakiej doświadczyła, była ta z jej umysłem. Walczyli ze sobą, odpychali, potem znów wracali i tak w nieskończoność. Spróbuj spojrzeć na tę dynamikę, jak na relację. Pójście na kompromis z umysłem wcale nie oznacza rozdzielenia 50/50. W tej relacji, każdy pozostaje w pełni i tworzy większą całość. Odpowiedzią na to zawsze jest dla mnie sztama z umysłem 😉 Kiedy jest gęsto i odczuwam dyskomfort wyobrażam sobie, że staje on przede mną, a ja rozmawiam z nim i jasno wyrażam siebie. Kocham Cię, ale nie mogę tworzyć z Tobą relacji, która mnie niszczy. Zrozum, że to czego teraz doświadczam jest toksyczne, nie żywi mnie. Dziś i zawsze wybieram miłość. Co Ty na to, abyśmy poszli tą drogą razem? 

Co mówi do Ciebie Twój umysł, kiedy to czytasz? Jest zgodny, niezgodny, ocenia? 😉

Przyjmij, że to relacja na całe życie i daj mu zgodę na bycie elastycznym. 

Kolejnym zjawiskiem, które obserwuję w wymiarze new age jest bardzo znane “rób jak czujesz”. No właśnie, ale czym jest czucie w tym przypadku? Wielu z nas nie ma dostępu do czucia i rozróżnienia, co jest czuciem, a co reakcją emocjonalną. Brak świadomości własnych tendencji może towarzyszyć nam często całe życie. “Rób jak czujesz” staje się usprawiedliwieniem do wielu zachowań, które mogą być zarówno przekraczające, jak i krzywdzące drugiego człowieka. Czy jeśli ktoś będzie “czuł”, że chce wyjść z siekierą na ulicę i zrobić komuś krzywdę, to też dajemy na to zgodę? Skąd mamy pewność, że to, co czujemy płynie z serca, a nie z naszych nieprzepracowanych krzywd i zranień? 

Po pierwsze bycie w tym, co czujemy i obserwacja daje nam głębszy wgląd w siebie. Niestety wielu z nas ma tendencję, że sytuacja musi być rozwiązana już teraz, a brak odpuszczenia wynika z potrzeby kontroli. Kiedy w końcu zrozumiemy, że czas jest tak naprawdę jedną z iluzji umysłu, przyjdzie nam dane rozpoznać, że pozostawanie w niewygodzie poszerza naszą pojemność na doświadczenie. Pozostawanie w niewygodzie wcale nie oznacza zgody na przemoc i przekroczenia. Ale zapoznanie się ze swoimi reakcjami i emocjami, zanurzenie w oceanie bezsilności. 

Kiedy “robię, jak czuję” jestem w tym, co we mnie żywe, z objęciem tego, co niewygodne i niekomfortowe. To przepływ i rozpad, transformacja jako śmierć starego. To uświadomienie własnych instynktów. Jeśli ich nie okiełznamy pozostaniemy zwierzęciem w ludzkiej skórze. Samoświadomość wewnętrznego świata jest jak nauka pływania. Czasem ktoś musi pokazać nam różne style, żebyśmy mogli poczuć, w którym czujemy się najbezpieczniej. Rzadko kiedy puszczamy się od razu na głęboką wodę, tylko badamy, na ile pozwalamy sobie bycie w żywej relacji z tym, co jest. Oraz z tym, czego nie ma 😉

Tym, co obserwuję również w duchowym świecie, jest nieustanne dziękowanie sobie za lekcje, zamiast po ludzku nazwać to doświadczenie. Odnoszę czasem wrażenie, że momentami zahaczamy o jakiś kolektywny wymiar wyparcia, że to, co nas spotkało było krzywdzące. Owszem, wszystko jest doświadczeniem i z każdej praktyki życiowej możemy wyciągać lekcje. Jednak ciągłe przerabianie może powodować, że nigdy nie przejdziemy do następnej klasy, bo na egzaminie zamiast podać tytuł książki będziemy lać elaborat o nurcie, w jakim została napisana. Nazwanie to klucz do rozpoznania. To praktyka uziemiania tego, co nas spotkało bez spiritual talkingu. I nie mam tu na myśli oskarżania kogokolwiek, ani przenoszenia własnych zranień na kogoś innego. To UZNANIE, że to co czuję JA jest dla mnie czymś konkretnym, zcentrowanym, a nie rozpierzchłym na horyzoncie zdarzeń. Brak rozpoznania może kierować nas na powtórkę materiału, bo jak mamy przejść dalej, jeśli nie zostało to nazwane? 

Obecność i uważność na to, co jest uczy nas, że wszystko czego szukamy znajduje się w nas. Tęsknota, która mizia nas swoim oddechem, a czasem i wywołuje, że czegoś nam brak jest świętą przestrzenią do wypełnienia przez Ciebie. Nasz wzrok może kierować nas w rejony tego, co wydaje się nieosiągalne, powodując dyskomfort i oddalać nas od siebie. Odkrycie horyzontu, który znajduje się w naszych sercach to piękna (i nie zawsze łatwa) droga do sacrum naszego wewnętrznego królestwa. 

Jeśli dotrwał*ś do końca tego tekstu (kręć rolki, mówili 😉 ), to mam dla Ciebie zdanie, które usłyszałam ostatnio od Starszyzny Kręgowej, a które stało się moją mantrą.

Kiedy coś Cię zabiera, zahacza, czujesz przytłoczenie czymś, co jest dalsze niż to, co w zasięgu wzroku…

Stań na Ziemi i poczuj ją całym ciałem, z całą swoją mocą. 

I powtarzaj za mną:

~ Ja jestem TU ~ 

Z Miłością,

Kasia

 

Prześlij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *